Masz wielkie plany rozwoju firmy na rynkach zagranicznych? Uważaj, żeby nie potknąć się o… drobiazgi

Nie da się zaplanować ekspansji na rynki zagraniczne albo chociaż sprzedaży na Amazonie, bez rozważenia czy firma jest na to gotowa pod kątem czysto ludzkim. Pozorna znajomość języków obcych w zespole, nieprofesjonalnie prowadzona komunikacja sprzedażowa, zignorowanie godzin aktywności zakupowej w innych strefach czasowych – to drobne, często łatwe do załatania problemy, które jednak mogą stanowić o biznesowym być albo nie być.

Według badań, ponad 1,5 mld użytkowników internetu posługuje się językiem angielskim. Wielu z nas rozumie mniej więcej to, co jest napisane; trochę gorzej ze słuchem, a najsłabiej z wypowiadaniem myśli. Tak, czy inaczej – z punktu widzenia klienta niewiele trzeba, żeby znaleźć potrzebny przedmiot, zamówić go albo – przy pomocy tłumacza Google  i prostych zwrotów – dopytać o szczegóły. Dużo trudniejsze zadanie czeka drugą stronę, która w tej relacji występuje w roli profesjonalisty. Od sprzedawcy oczekuje się, że nie tylko zrozumie łamaną angielszczyznę klienta, ale też rzetelnie, fachowo udzieli odpowiedzi. Czy to mailowo, czy przez telefon. I tu nie ma zmiłuj, bo obcojęzyczny klient w żaden sposób nie będzie mniej wymagający od naszego rodzimego jeśli chodzi o standard obsługi. 

Aby płynnie przejść przez rozmowę z obcojęzycznym klientem, potrzeba więc nie tylko znajomości słówek i gramatyki, ale przede wszystkim praktyki i – idącej z nią w parze – swobody w komunikacji. Jak podaje Spidersweb.pl, z pomocy tłumacza Google, dziennie korzysta 200 mln użytkowników – jeśli są klientami, mogą sobie na to pozwolić, tego  komfortu nie ma jednak osoba chcąca im coś sprzedać.

– Z tego powodu, od początku myślenia o BlitzHello, oczywistym było że nasza usługa musi uwzględniać także płynną komunikację w języku angielskim – mówi Krzysztof Rzeszutek. Trudno mi sobie wyobrazić BOK, który tego nie oferuje.


Internet nie zasypia, czyli godziny aktywności zakupowej

Kolejnym ważnym wątkiem, który istotnie może wpłynąć na obroty i satysfakcję z obsługi, jest świadomość firmy co do godzin aktywności zakupowej jej klientów. W czasach, które wręcz zmusiły nas do zmiany przyzwyczajeń zakupowych i dokonywania transakcji w sieci, myślenie o sklepie internetowym w kategoriach godzin otwarcia, szybko przechodzi do lamusa. Tym bardziej, że – jak wynika z danych kinsta.com – 57% kupujących online dokonało zakupu u zagranicznego sprzedawcy.

Jak podaje Workarea.com w Stanach Zjednoczonych największa konwersja ma miejsce w godzinach 02:00 – 03:00 czasu polskiego. Z kolei, według raportu sporządzonego przez BlueMedia, średnio 54% zamówień w e-commerce ma miejsce między godz. 18, a 6 rano. To dokładnie ten czas, kiedy zespoły większości sklepów internetowych w Polsce, kończą swoją pracę.

Co wtedy? Jeśli sklep ma ambicje, żeby aktywnie obsługiwać klientów, zwykle cała nadzieja we właścicielu, którego poczucie obowiązku zmusza do sprawdzania poczty i odbierania telefonów. Niektórzy próbują też przeorganizozwać pracę firmy na system zmianowy. Po rozmowach z Klientami BlitzHello, wiemy jednak że są to rozwiązania trudne, bo wiążą się ze sporymi niedogodnościami dla szefa i samych pracowników. Zwykle w tym momencie zaczyna się poszukiwanie usługi zewnętrznej, która odciążyłaby zespół i pomogła “uratować” ruch po godzinach.


Język strony przystępny dla wszystkich

Wróćmy jeszcze na chwilę do obsługi w języku angielskim. Jeden aspekt to bezpośrednia interakcja sklepu z klientem, drugie – jego doświadczenie po zetknięciu się z naszą stroną. Ostatecznie, zanim podejmie decyzję o dokonaniu transakcji, musi zrozumieć, czy to co sprzedajemy jest tym, czego potrzebuje i kim właściwie jesteśmy (czy może nam zaufać). 

Common Sense Advisory przeprowadziło badanie na ponad 2400 użytkowników, dotyczące znajomości języków wśród konsumentów. Wyniki ankiety pokazały, że 72,4% respondentów byłoby o wiele bardziej skłonnych do kupienia produktu, gdyby posiadało informację na jego temat w swoim rodzimym języku (źrodło: turbotlumaczenia.pl). 

Nie odpowiemy na potrzeby językowe każdej nacji, ale z pewnością strona naszego e-sklepu powinna być doskonale przetłumaczona na język angielski (przypominamy: 1,5 mld użytkowników sieci się nim posługuje). Dotyczy to zarówno opisów produktów, jak i pozostałych elementów, takich jak: podstrony “o nas”, “kontakt”, czy firmowego bloga. A skoro strona komunikuje się z klientem w języku obcym, oczywistym będzie dla niego że kontakt z pracownikami odbędzie się analogicznie. W ten sposób płynnie wracamy do początku, czyli… konieczności zapewnienia obsługi klienta także w języku angielskim.  

I jeszcze jedna ważna statystyka: według raportu dostępnego na kinsta.com, ponad 60% klientów po wejściu na stronę danego e-commerce, niezwłocznie ją opuści, jeśli nie będzie mogło znaleźć tego, czego szuka. 


Brak standardów = brak rozwoju 

Jeśli myślimy o poszerzeniu zasięgów firmy, trzeba ruszyć na podbój zagranicy. To z jednej strony truizm, z drugiej natomiast perspektywa, która może blokować, jeśli zaczniemy skupiać się wyłącznie na trudnościach z tym związanych. Jak głosi stara korporacyjna prawda, zamiast szukać problemów, wynajduj rozwiązania. Powodzenia!